Jeden dzien to zdecydowanie za malo, zeby poznac Bogote. Jeden dzien wystarczy jednak, zeby zarazila cie checia powrotu. Ten jeden dzien jest dla nas wlasnie dzis.
Kilka pierwszych krokow po ulicach Bogoty pozwala nam stwierdzic, ze stolica Kolumbii ma w sobie "cos". Z pozoru wyglada, jak kazde wielkie miasto, pokryte dywanem wiezowcow, biurowcow, osiedli domkow jednorodzinnych, parkow, dzielnic dobrych i dzielnic zlych. Nie daje nam jednak spokoju mysl, ze jest cos jeszcze. Probujac zlokalizowac owo "cos", wyruzsamy na Monserrate - wzgorze, na szczycie ktorego miesci sie sanktuarium. Stanowi ono jednoczesnie punkt widokowy. Wjezdzamy tam kolejka linowa i wpatrujemy sie w panorame miasta. Moze "cos" ukrywa sie przed nami w ktoryms z tysiecy pol szachownicy, na jaka dzieli miasto siec rownoleglych i prostopadlych ulic? Przeszukujemy wiec potem te ulice, uliczki, skwerki i zakatki centrum Bogoty. W skupieniu tropimy "cos", przemierzajac Plaza de Bolivar, Plazoleta del Rosario, carrera 7, Parque Santander, Parque de la Independencia... Zagladamy nawet do niesamowitego Museo del Oro (Muzeum Zlota) w nadziei, ze moze ktorys z malenkich zlotych przedmiotow, przygladajacych sie swiatu od tysiecy lat, zdradzi nam tajemnice tego "czegos". I wreszcie... podejrzliwie obserwujemy ludzi... Ludzi usmiechietych, pogodnych, zyczliwych i pomocnych, tych sprzedajacych na ulicach cafe tinto (odpowiednik "malej czarnej":) z termosow i tych, ktorzy tinto kupuja, celebrujac jej smak od rana do nocy. "Cos" nam mowi, ze jestesmy blisko rozwiazania zagadki. Wkrotce okazuje sie, ze mamy racje - magia Bogoty tkwi w ludziach, a szczegolnie w Ivanie i jego rodzinie - kolejnych dobrych ludzi, poznanych dzieki "couchsurfingowi". Witaja nas z niezwykla kolumbijska otwartoscia i pozwalaja nam poczuc sie przez chwile czescia rodziny. Wieczorem dom tetni zyciem i swietowaniem urodzin siostry Ivana oraz jego siostrzenca. Sa balony, prezenty, tort, truskawki w czekoladzie, pizza, smiech i cala rodzina. Poznajemy obie siostry Ivana, jego ciotki, wujkow, babcie i dwa psy. Ojciec przynosi gitare, spiewajac "Feliz Cumpleanos" dla swojej corki i wnuka. Reszta rodziny przylacza sie do spiewu, a po chwili caly dom kolysze sie w rytm tradycyjnych piesni kolumbijskich. Ewelina zachwyca wszystkich polskim "Sto lat", ktore ciotka podchwytuje i podspiewuje potem do konca przyjecia:) Patrzymy z niegasnacych usmiechem i blyszczacymi oczyma na to, co dzieje sie wokol nas. Przez ten jeden wieczor jestesmy czlonkami kolumbijskiej rodziny:)
Po urodzinowym przyjeciu Ivan i jego dziewczyna Katalina zabieraja nas na inne wzgorze, z ktorego rozciaga sie widok na Bogote nocnych swiatel. Rozmawiamy, pijemy aguardiente (narodowy alkohol kolumbijski), smiejemy sie. A kiedy wznosimy ostatni toast - za ponowne spotkanie, przez mysl przebiega smutne: zegnaj Kolumbio, zegnaj Ameryko Poludniowa...