Robie kolejny duzy krok wyprawy. Samolotem przemierzam setki kilometrow i laduje w Dallas. Na krotko. Na 2-godzinna przesiadke. Przez okna lotniska widze zmiane klimatu. Skonczylo sie lato. Wciaz jest cieplo, ale nie tak jak tam. Skonczylo sie dlugie lato i nastala dla mnie jesien. Sentymentalna jesien.
Pomiedzy wspomnieniami a terazniejszoscia przechodze przez odprawe imigracyjna. Przeszukuja mnie dokladnie, sprawdzaja wszystko, co mam w plecaku. Przeciez przybywam z krajow dla nich niebezpiecznych. Moze w paczce kolumbijskiej kawy przemycam kokaine?;) Zanim dostaje pieczatke wizowa, celnik wypytuje mnie o moje plany na pobyt w Stanach. Jest pewien, ze chce tu nielegalnie pracowac - wiem to. Slysze to w dyplomatycznie stawianych znakach zapytania. Wreszcie czerwona pieczatka pojawia sie w moim paszporcie. Wiza na pol roku. Wsiadam do kolejnego samolotu, odrywam sie od ziemi, a potem punktualnie laduje w Chicago.