Dotarlysmy do Asuncion, stolicy Paragwaju. Przywital nas okropny skwar. Ciezko powiedziec ile dokladnie stopni bylo na zewnatrz, ale wydaje nam sie, ze temperatura zblizona byla do pracujacego silnika samochodowego. Przynajmniej tak sie czulysmy. Bylysmy cale mokre po paru minutach i najmniejszy ruch reka wydawal sie byc okropnym wysilkiem. Przed nami tylko 5 godzin oczekiwan na nastepny autobus:)
Doczolgalysmy sie jakos do pobliskiego sklepu. Towarzyszyly nam okrzyki "I love you" z kazdego przejezdzajacego samochodu (moze sie czlowiek troche dowartosciowac ;) ).
Szczerzemowiac z tego calego upalu i Asuncion pamietamy tylko ... mandarynki:) soczyste, przeslodkie - warty byl dla niuch ten wysilek.
Czekamy juz na autobus do Villamontes, z kad mamy zamiar przesiasc sie do Tupizy. Bylo troche zamieszania, bo autobus (firmy Rio Paraguay) przyjechal o pol godziny pozniej. Chyba panu sprzedajacemu bilety sie pomylilo:) Nie wazne, grunt, ze jedziemy. No walsnie... i tutaj nauczka dla nas. Za bardzo przyzwyczailysmy sie do wygodnych autobusow z Argentyny i Brazylii. Teraz jestesmy przeciez w "innym swiecie", trzeba zapomniec o klimatyzacji. Zostaje wyboista droga i chrapiacy obok panowie...
Jeszcze jedna ciekawostka odnosnie Paragwaju. Pieczatke wyjazdowa z tego kraju otrzymuje sie jeszcze dobre kilkadziesiat kilometrow przed opuszczeniem jego faktycznych granic.
Jest 3 nad ranem a my stoimy w kolejce po stempel wyjazdowy. Niestety, panu celnikowi cos nie gra w naszych papierach. Pieczatke wyjazdowa z Paragwaju mamy z data 5 pazdziernika a tymzasem 8 pazdziernika jest przekroczona granica z Argentyna. (Tutaj wyjasnienie - zwiedzajac wodospady wlasciwie codziennie przekraczalysmy granice Paragwaju, ale nikt tam nie interesowal sie wbijaniem nam pieczatek. Tylko raz, nadgorliwy celnik z Argentynt przybil cos nie cos, co calkowicie skomplikowalo nam sprawe. Ojciec Grzegorz mowil, zeby sie tym nie przejmowac to sie nie przejmowalysmy. Do czasu :) )
Tak nie moze byc, musicie zaplacic kare - mowi pan celnik. Jedyne 160 dolarow!!! Na co my probujemy sie tlumaczyc i robic glupie miny. Pan celnik troche mieknie i stwierdza, ze CHCE NAM POMOC, po czym daje czas na przemyslenie sprawy. Oczywiscie wyrazilysmy chec "pomocy". Kosztowala nas ona jedyne 50 dolarow, ktore pan szybko schowal w szufladzie :)
Uff...udalo sie. Wyjezdzamy z Paragwaju. To znaczy...za pare godzin ;)
******************************************************
And so we’ve reached Asuncion, the capital city of Paraguay. A horrible swelter has welcomed us. It’s hard to say what was the temperature outside, but we think it was similar to the temperature of car’s working engine. At least we felt like that. We were wet form sweat after few minutes and the slightest handmove seemed like a huge effort. There was ‘only’ 5 hours of waiting for the next bus before us :).
We’ve crawled to the nearest shop accompanied by the shouts: ‘I love you’ from every passing by car ;).
To tell you the truth, from Ascunion and all that heat we remember only… mandarins :) – juicy, sweet – they were worth every effort!
We were waiting for the bus to Villamontes, from where we are going to go to Tupiza. There was a slight mess, coz the bus (Rio Paraguay company) came 30 min later. Probably the selling tickets guy has mixed something :). Doesn’t matter, the most important was we were going. Well, … and here is a lesson for us. We’ve gotten used too much to comfortable Argentinean and Brazilian buses. But now after all we are in a ‘different world’, we need to forget about air-conditioning. The only thing that left is a bumpy road and men snoring beside you…
One more interesting detail about Paraguay: one gets the entry stamps a good dozen of kilometers before passing the actual boarders.
It’s 3 am and we are standing in the queue to get a stamp. Unfortunately, mister customs officer says that something is wrong in our papers. We have the entry stamps for Paraguay with a date of 5th of October, but on 8th we’ve crossed the boarder with Argentina (a little explanation: visiting the waterfalls we have been crossing the boarder with Paraguay almost every day, but no one bothered to give us stamps. Father Gregory said not to worry about that, so we didn’t. Until now :) ).
-It can’t be like that, you have to pay a penalty charge - says the customs officer.
Only 160 USD!!! We are trying to explain, making stupid faces. He soften a bit and says HE WANTS TO HELP US, and he gives us some time to think it trough. Of course we want his ‘HELP’. It costs us only 50 USD, which he quickly hides in a drawer :).
Uff… we’ve made it. We are entering Paraguay. Well, … in few hours ;)