Poniedzialek, godzina 10:00 - wyruszamy z Tupizy w nieznane. My czyli Martin - nasz przewodnik i kierowca, Dzoana (nie Ty Czorna;) = Jhovana - pani kucharka, o ktorej nieziemskim talencie wkrotce wszyscy sie przekonamy, Manu i Lee oraz my. Szesc osob i nasz wierny przyjaciel na kolejne 4 dni - jeep.
Pierwszego dnia przedzieramy sie przez gory. Az trudno uwierzyc w to, co widzimy. Gory szare, czerwone, zielone, zolte, gory lagodne i skaliste, gory niskie i wysokie, spalone sloncem i zabielone sniegiem, gory wszystkich kolorow i ksztaltow swiata! I to wszystko w jednej zaledwie, niewielkiej czesci Boliwii. Kretymi serpentynami mijamy te niesamowitosci. Po wielu kilometrach gorskiej niezamieszkalej przestrzeni docieramy do dwoch wiosek - Palala i Sillar. Kazda z nich mozna przejsc w 10 minut wolnym krokiem. Kazda z nich to zaledwie kilkanascie kamiennych domkow pokrytych strzecha, w ktorych mieszka zaledwie kilkanascie rodzin. Ich zycie to hodowla lam. Takie male oazy ludzkiego istnienia wsrod niezmierzonej przestrzeni gorskiej.
Lamy. Lamy, ktorych cale stada spaceruja sobie po tych niezmierzonych lakach. Lamy z roznokolorowymi wstazeczkami na uszach, pozwalajacymi okreslic przynaleznosc do danego stada. Lamy neizmiennie wywolywaly usmiech na naszych twarzach i staly sie na czas wycieczki pozadanym i dosc wdziecznym obiektem fotograficznym:)
Wieczorem, tuz przed ostatnim postojem mijamy cmentarzysko lam. Biale kosci i czaszki, lezace tam od kilku lat - efekt nieoczekiwanej zarazy. Chwile pozniej jestesmy juz w San Antonio de Lipez. Po przepyyyysznej kolacji, przygotowanej przez Jhovane, zasypiamy z bolacymi glowami, nieprzyzwyczajonymi do wysokosci 4200 m npm...
**********************************************************
Monday, 10 a.m. - from Tupiza we are heading to unknown. We means Martin - our guide and driver; Jhovaba - the lady cook, unearthly tallented; Manu and Lee; and us two. Six people and our faithful friend for the next 4 days - the jeep.
The first day we break through the mountains. It is hard to belove what we see. The mountains in grey, red, green and yellow, the mountains smooth and rocky, small and high, burned by the sun and white with snow, the mountains with all the possible colours and shapes of the world! And all that in this one, small part of Bolivia.
After passing many kilometers of mountainous uninhabited space we get to the two villages - Palala and Sillar. Each of them you can pass in 10 minutes, walking slowly. Each of them has only a dozen of houses covered by thatch where live a dozen of families. Their live is lamas breeding. The small oasis of human existence in the middle of immeasurable mountainous space...
Lamas. Lamas, walking in herds through the endless meadows. Lamas with colourful riibbons on their ears to let them assign to the herd. Lamas always bring smiles on our faces and were really great photographic objects during this trip :)
In the evening, just before the last stop, we pass the lamas' cementary. White bones and skulls lies there fince few years - it's an effect of unexpectable plague.
We get to San Antonio de Lipez. After delicius dinner, prepared by Jhovana, we fall asleep with headache, we are not used to be so high - 4200 meters ...