Kolejny dzien w La Paz a my znowu skonczylysmy na ulicznym targu. Nie moglysmy sie oprzec tym kolorom. Znalazlysmy tez nowe sciezki w labiryncie straganow. Przedluzeniem typowo turystycznego targu, ktory znalysmy z poprzednich dni, byl targ czarownic czyli Mercado de Hechiceria. Oprocz typowych wisiorkow i ozdob panie indianki sprzedaja tutaj ziola i inne tajemnicze mikstury lecznicze. Najwiekszym zdziwieniem byly dla nas jednak, i tutaj uwaga... zasuszone plody lamy! Tak, dobrze slyszycie. To taki przesad boliwijski, ze przy budowie nowego domu powinno sie wmurowac taka biedna lamke w fundamenty i to przyniesie gospodarzowi i jego rodzinie szczescie. Biedne lamy :(.
Wieczorem musialysmy odreagowac troche po tych drastycznych przezyciach z targu:) Anna, ktora poznalysmy w domu Ariela, zaprosila nas do swojego mieszkania. Tam gralysmy w gre strategiczno-fantastyczna:) Ciezko dokladnie wytlumaczyc zasady tej gry, najwazniejsze, ze wlasnie dzieki takim momentom zapominamy o tym, ze znowu trzeba spakowac plecak i czujemy sie przez chwile jak w domu.
Po zakonczonej grze (oczywiscie Ziuta przegrala) Anna zabrala nas na impreze boliwijsko-afrykanska. Bylo wspaniale. Muzyka grana na zywo przez afrykanskich Boliwijczykow, cos niesamowitego...Pewnie, tak jak my wtedy, zastanawiacie sie skad w Boliwii Afroamerykanie. To jeszcze za czasow kolonialistycznych zostali oni "sprowadzeni" do Boliwii do pracy niewolniczej i niewielka ich czesc zyje tu do dzis, kultywujac swoje tradycje. My wytanczylysmy sie za wszystkie czasy do ich muzyki:)
Nastepnego dnia zdecydowalysmy sie wybrac za miasto do Valle de la Luna - doliny ksiezycowej. Zaledwie pol godziny drogi i jakie widoki! Posrodku drogi wyrastaja gory ksiezycowe. Niesamowity widok! I kto by pomyslal, ze wcale nie trzeba leciec w kosmos, zeby znalezc sie na ksiezycu, wystarczy tylko samolot do Boliwii:)
Szczerze mowiac, zadzwia nas ten kraj swoja roznorodnoscia. Zalujemy, ze to ostatnie dni w La Paz i praktycznie koniec naszej przygody w Boliwii. Trzeba tu kiedys jeszcze wrocic, obowiazkowo!
**********************************************
Next day in La Paz and again we’ve ended in a street market. We couldn’t resist those colors. We’ve also found some new paths in the labyrinth of stalls. An extension of typically turistic market, which we knew form previous days was Witches Market - Mercado de Hechiceria. Except for typical pendants and adornment Indian ladies sells there herbs and some other mysterious mixtures. But the biggest surprise here for us were… dried lamas’ fetuses! Yes, that’s right. It’s a Bolivian superstition that while building a new house one should put lama’s fetus into the wall and that will bring a good luck to the whole family. Poor lamas :(
In the evening we needed a rest after the drastic experiences for the market. Ana, who we met in Ariel’s house invited us to her apartment. We played role playing game there :). It’s hard to explain its rules, but the most important that thanks to the moments like this one, we forget we need to pack our bags soon again, because for a moment we feel like home.
After the game (of course Ziuta has lost) Ana took us to the party. It was great! Live music played by African Bolivians – amazing… Probably, as we at that moment, you are wondering how come Afro-Americans are here in Bolivia. There were brought here as slaves in colonial times and some of them still live here cultivating their tradition. We danced for all times to their music
The next day we decided to go outside the city, to Valle de la Luna – The Moon Valley. Just half an hour outside the city and what a view! In the middle of the road grow moon mountains. Truly amazing! Who would have thought - it’s not necessary to travel in space to be on the moon – a flight to Bolivia is enough :)
To tell you the truth this country surprises us with its variety. We regret it’s the end of our adventure in Bolivia. We have to come back here some day!!!