Gdzies w peruwianskiej dzunglii, na szczycie gory wsrod mgiel jest kamienne Krolestwo. Krolestwo Tego Co Juz Minelo. A jednoczesnie Krolestwo Tego Co Wciaz Trwa. Tam zatrzymal sie czas...
Przybywamy do niego o swicie, pierwszym autobusem. Stoimy cierpliwie w kolejce. Wlasciwie my jestesmy cierpliwe, ale nasza wyobraznia nie. Tworzy niesamowite obrazy tego, co gdzies kiedys w urywkach ksiazek czy skrawkach filmow zostalo zobaczone. Wreszcie - przekraczamy prog Miasta. Machu Picchu. Dusza swiata Inkow.
Niesamowite zjawisko. Cale miasto zbudowane tuz przy szczycie gory rekami ludzi z przeszlosci. Kamienne domy, poletka uprawne, swiatynie, sieci wodociagowe, tysiace schodow prowadzacych w gore i w dol do poszczegolnych sektorow. Najpierw ruszamy w strone gory Waynapicchu. Moze wejsc tam dziennie zaledwie 400 pierwszych osob i wlasnie to zmobilizowalo nas do pobudki przed wschodem slonca. Udalo sie. Przechodzimy przez brame i zaczyna sie wspinaczka... Setki kamiennych schodkow prowadzace po zboczu niemal pionowej gory i przez niewielka ciasna jaskinie na szczyt. Co chwile brakuje tchu i sily, ale jestesmy dzielne (jak 400 innych osob kazdego dnia;) i pniemy sie w gore. Kiedy po godzinie osiagamy szczyt, stwierdzamy - bylo warto. Stamtad widac cale Krolestwo i wszystkie otaczajace je gory, jeszcze porankowe, jeszcze zamglone, oswietlone subtelnie przedzierajacymi sie promieniami swiatla. To takjakby czytac basn, ilustrowana najpiekniejszymi z obrazow.
Po powrocie z Waynapicchu spacerujemy sciezkami miasta. Widzimy dom straznika, brame glowna, podziwiamy precyzyjnie rozmieszczone na stoku poletka. Mijamy Swiatynie Kondora i Swiatynie Trzech Okien, zbudowana z dziwnych kamieni przynoszacych energie. Wspinamy sie do obserwatorium astronomicznego ¨Intiwatana¨ i dotykamy Skaly Ceremonialnej. Obserwujemy z usmiechem pasace sie na trawie lamy, pozujace zabawnie do zdjec. Domy krolewskie, domy zwyczajne, fontanny, strumyki, wieze, bramy - wszystko, czego potrzeba do zycia, na szczycie gory, z dala od swiata. Inkowie podporzadkowali sobie to, co wydawalo sie niedostepne. Nie mozemy uwierzyc, ze naprawde wybudowali to wlasnymi rekami, pokonujac te gore kazdego dnia i biegajac po niewyobrazalnie stromych schodach bez barierek, po ktorych my schodzimy bardzo powoli i ostroznie na drzacych nogach... ;)
Z drzacym tez z niedowierzania sercem opuszczamy po poludniu ten swiat i ruszamy piechota do Aguas Calientes. Wracamy bez sil, wiec reszte dnia postanawiamy przeznaczyc na relaks - kapiel w goracych zrodlach i piwo Cusqueña w klimatycznym indiansko-reggowym pubie z muzyka Boba Marley´a :) I wszytko byloby przecudownym wspomnieniem, gdyby nie wielki, czarny, wlochaty, tarantulowaty pajak, ktorego nastepnego ranka Pani Dorotka znalazla w skarpetce! Ale coz - dzungla to dzungla i jak decydujesz sie w niej byc, musisz zaakceptowac wszystko, co ze soba niesie :) Po przygodzie z pajakiem wsiadamy wiec do pociagu i ruszamy do Ollantaytambo, a stamtad busem do Cusco.
***********************************************
Somewhere in the peruvian jungle, at the top of the mountains, surrounded by mists there is a stony kingdom. The Kingdom of What Has Passed. And at the same time The Kingdom of What Still Last. The time has stoped there...
We arrive at the dawn, by the first bus. We wait patiently in the line. We are patient, but not our imagination. We create amazing pictures of what we used to read in books or saw in films. At last - we set foot of The City. Machu Picchu. The soul of Incas' world.
An eerie phenomenon. The whole city was build right at the top of the mountain by the hands of people from the past. Stony houses, arable fields, temples, tousends od steps lead up and down to particular sectors. First we head to Waynapicchu mountain. Every day only 400 first persons can go there and that's what made us to get up before the sunrise. We made it. We cross the gate and we start to climb... Hundereds of of stony steps on the side of almost vertical mountain and a tight cave that leads to the top. Time after time we lose our breath and strenght, but we are brave (the same as 400 other people each day :).
When after an hour we reach the top, we think - it was worth it. From there one can see the whole Kingdom and all the mountains that surround it - still morningly, still foggy, full of subtle light/ It's like reading a tale ilustrated with the most beautiful pictures.
After coming back form Waynapicchu we walk through the city. We see the keeper's house, the main gate, we admire precisely set fields. We pass The Temple of
Condor and The Temple of Three Windows built of weird stones that bring energy. We climb to the astronomic observatory 'Intiwatana' and we touch The Ceremonial Rock. We observe with smiles lamas browsing on the grass, funny posing to the pictures. Royal houses, common houses, fountains. creeks, towers, gates - everything one needs to live at the top of the mountain, far away from the world. The Incas conformed everything that seemed inaccessible. We can't believe they built it all with their own hands, runing up and down the mountains and unbelivably steep stairs without barriers, which we now walk down very slowly and on shaky legs... :)
With hearts trembling of amazement we leave this world in the afternoon and by foot we head to Aguas Calientes. We come back exhausted, so the rest of the day we spend relaxing - a bath in hot springs and Cusquena beer in a climatic indian-regge pub with Bob Marley's music :). All that would have stayed a wonderful memory if not a huge, black, hairy spider, which Pani Dorotka found next morning in her sock! But - oh well - the jungle is tha jungle and if you decide to enter it, you need to accept everything it brings :). After the episode with the spider we take a train and head to Ollantaytambo, then by bus to Cusco.