Tarapoto zaskoczylo nas swoimi mozliwosciami. Samo miasteczko, dosc niewielkie i typowe, lecz wystarczy tylko wyjechac pare kilometrow, by podziwiac wspaniale, dzikie wodospady.
Wlasnie do jednego z nich zdecydowalismy sie pojechac. Tym razem w wiekszym gronie. Dolaczyli do nas Natalie i Jael, para ze Szwajcarii, ktora poznalismy na statku z Iquitos.
Tutaj znowu atrakcji dostarczyly nam peruwianskie srodki transportu. Jechalismy "taksowka" (przynajmniej 30 letnia) i obie musialysmy zajac miejsce przedniego pasazera. Oczywiscie nie musze dodawac, ze droga nie byla asfaltowana:) Poniewaz zeszlej nocy padalo, nie udalo nam sie dojechac do celu, samochd ugrzazl w blocie, a my reszte drogi pokonalismy pieszo. Po okolo 1,5 godziny marszu przez selva alta (wysoka czesc dzunglii), przekraczajac 3 razy dosc glebokie rzeki, w koncu dotarlismy na miejse. Wspanialy dziki wodospad i krystalicznie czysta woda. Oczywiscie wskoczylismy do niej od razu:). Chwia relaksu i niestety trzeba wracac zanim sie sciemni. Nie wiadomo, co kryje dzungla noca i chyba nie chcemy temu stawiac czola.
W powrotnej drodze udalo nam sie zlapac tzw. camiones (cos w rodzaju jeepa), ale oczywiscie miejsce wolne bylo tylko na tylnej przyczepie. Oprocz nas bylo tam jeszcze okolo 20 osob:). Czulysmy sie tak jak w lunaparku, bo rzuca niemilosiernie na wszystkie strony. Zabawa jes przednia, a podroz trwa tylko 20 minut. Wytluczone, ale usmiechnie wrocilysmy do Tarapoto.
Piekny jest ten swiat:)