Do Mancora docieramy poznym wieczorem. Znajdujemy hostel (swietny, z hamakami, basenem i nadmorskim klimatem) i idziemy spac. Nawet nie wiemy, ze jestesmy w plazowym raju!
Budzimy sie nastepnego ranka, wychodzimy przed hostelowe drzwi i... uderza nas blekit oceanu. Ruszamy w jego strone. Po zaledwie pieciu minutach spaceru fale muskaja nasze stopy. Jest pieknie. Poranne slonce, niebieski bezkres, cieply piasek i surferzy, zmagajacy sie z Pacyfikiem. Od tej chwili odwiedzamy ocean rano, w poludnie, po poludniu i wieczorem, tak czesto, jak czesto sie da. To idealne miejsce na upalne peruwianskie dni. W wodzie nie czuje sie goraca. W wodzie goni sie fale! Ucieka sie przed falami! Przeskakuje sie fale!! Przeplywa sie pod nimi!!! I krzyczy sie z radosci:) A wieczorami siedzi sie na pustej plazy, oswietlonej pelnia ksiezyca i patrzy sie... spokojnie... w spokoj Oceanu Spokojnego. Ma w sobie cos, czego nie da sie opisac. Jakas moc, ktora mimowolnie kaze odczuwac wobec niego respekt. Zamykamy wiec oczy i sluchamy, jak szumi Moc:)
Na plazy sa tez kraby! Takie smieszne! Biegaja szybko na swoich kilku malenkich nozkach i chowaja sie w piaskowe norki, ktore najpierw blyskawicznie wykopuja kilkoma ze swoich kilku malenkich nozek:) Na plazy jest tez pies. Lubimy go od pierwszego wejrzenia:) Chyba nie ma wlasciciela, bo cale dnie spedza nad woda, zaczepiajac przyjaznie przypadkowych turystow. Zawsze ma ze soba butelke, do polowy napelniona woda i prosi, zeby rzucac mu ja do morza. A potem biegnie, przeskakuje przez fale, plynie, chwyta ja i wraca. Kladzie butelke przed tym, kto rzucil mu ja ostatni, otrzepuje sie i radosnie merda ogonem. Pani Dorotka chce go ze soba zabrac... ale nie moze, bo w Rzeszowie pies tesknilby za oceanem...
Ze smutkiem opuszczamy to miejsce. Ale nie tesknimy za oceanem, bo wiemy, ze jeszcze sie z nim spotkamy... Juz wkrotce. Troche bardziej na polnocy:)
***************************************************************
We get to Mancora late in the evening. We find a hostel (great one, with hammocks, swimming pool and seaside climate) and we go to sleep. We don’t even know we are in the beach-paradise!
We wake up next morning, we get outside and… the glare of the blue ocean strikes us. We head towards it. After five minutes walk the waves graze our feet. It’s beautiful. Morning sun, blue endlessness, warm sand and surfers struggling with Pacific Ocean. Form now on we visit the ocean in the morning, at noon, in the afternoon and in the evening – as often as it’s possible. It’s a perfect place for hot Peruvian days. One doesn’t feel the heat in the water. One chases the waves in the water! One runs away from them! One jumps over them! One swims under them!! And one screams from joy :). And in the evening one sits on the empty beach, in the moonlit and gazes… peacefully… at the peace of Pacific Ocean. The Ocean has something indescribable in it, some kind of power that makes one to feel respect. We close our eyes and we listen how the Power rustles :)
There are also crabs on the beach! So funny! They run fast on their tiny legs and the hide in the sand, digging holes with their tiny legs :). There is also a dog on the beach. We like it at the first sight :). He probably has no owner, because he spends days by the water friendly waylaying the tourists. He always has a half empty bottle of water and he ‘asks’ to throw it to the see. Then he runs, he jumps over the waves, he swims, catches the bottle and comes back. He puts the bottle by the one who has thrown it and he wags cheerfully. Pani Dorotka wants to take the dog…, but she can’t because in Rzeszow the dog would miss the ocean…
We leave that place with sadness. But we don’t miss the ocean, because we know we will see it… Soon. In the north :).