Dwie dziewczyny z dalekiej krainy, kuszone przez cieple fale oceanu, postanawiaja poplywac. Wchodza wiec do wody, krok za krokiem poznajac nowe otoczenie. Najpierw piasek, potem kamienie, woda brunatna i dno szorstkie, po chwili przejasnia sie i juz widac to, co pod stopami. A tam... dziwny ksztalt ¨czegos¨...
- Co to jest? - pyta jedna.
- Nie wiem... - odpowiada druga.
- Ruszylo sie?!! - przerazonym glosem krzyczy pierwsza.
Nie czekajac na odpowiedz, obie wybiegaja natychmiast na brzeg.
- Co to bylo? - dociekliwie pyta pierwsza.
- Nie wiem.
- Ale ruszalo sie?
- Hmm, nie wiem - zastanawia sie druga - chyba nie. To pewnie byl kamien.
Wybuchaja smiechem i ponownie ruszaja ku falom. Mijaja piasek, kamienie, wode brunatna, docierajac do tej przezroczystej i do dziwnego ksztaltu ¨czegos¨ na dnie. Przygladaja sie ¨kamieniowi¨, az nagle ¨kamien¨ sklada sie niemal na pol!
- Aaaa!!! - rozlega sie rownoczesny krzy obu dziewczyn - RYBA-PLASZCZKA!!!
W okamgnieniu obie sa na brzegu. Zabieraja swoje rzeczy i oddalaja sie od plazy.
To wlasnie nasz poranek wigilijny. Konfrontacja Rzeszowa z Oceanem Spokojnym przyniosla wstyd i hanbe, bo ryba na pewno znacznie bardziej przestraszyla sie nas niz my jej :)
Swiateczne plywanie wprawdzie sie nie odbylo, ale za to Wigilijna Wieczerza miala miejsce i to miejsce urocze. Puerto Lopez. Mala rybacka wioska, cicha i spokojna. Taka, w ktorej zycie plynie leniwie, a ludzie leza calymi dniami na hamakach. Kazdego ranka tylko rybacy ruszaja na polow, przywozac potem w lodziach setki ryb, przedziwnych ryb, wsrod ktorych pojawiaja sie nawet rekiny, ryby-mloty i plaszczki. Wtedy nad rybakami kraza stada ogromnych czarnych ptakow, wykradajacych im z koszy upolowana zdobycz. Puerto Lopez.
Swiateczny poranek zostal opisany, wiec czas na swiateczny wieczor. Jest miedzynarodowo. Wigilie spedzamy w towarzystwie Pauli, Manu i Lee. W ich krajach swietuje sie dopiero 25 grudnia, wiec 24 grudnia kroluje polska tradycja. Mamy barszcz czerwony (z serii ¨Goracy kubek¨), mamy pyszna rybe z ziemniakami i salatka, deser, polskie koledy, drobne prezenty, a po wieczerzy idziemy na pasterke (wyjatkowo o 22:30). Wszystko prawie jak w Polsce. Z ta roznica, ze posilek spozywamy na werandzie domu w temperaturze ponad 20 stopni, a kilkanascie krokow dalej szumi ocean. Jest milo i rodzinnie. Jest Wigilia Bozego Narodzenia.
W Puerto Lopez spedzamy jeszcze 2 dni. Tak leniwie, jak tylko leniwie sie da. Ewelinowy zoladek odmawia posluszenstwa, wiec ocean moze ogladac jedynie z hostelowego balkonu, lezac w hostelowym hamaku. Wiele nie traci, bo w Puerto Lopez wiele sie nie dzieje. I to jest wlasnie urok tego miasteczka. Urok, ktory cie zaczarowuje i sprawia, ze nie chce stad wyjezdzac...
*******************************************************
Two girls from the far away country, tempted by warm waves of the ocean, decide to swim. They walk into the water step by step exploring the new setting. First the sand, then the stones; the seal water and rough bottom after a moment gets clear and one can see what’s under one’s feet. And there… weird shape of ‘something’…
-What’s that? – asks one of them.
-No idea – answers the other one.
-Did it move?!! – screams the first one.
Not waiting for the answer both of them run out of the water.
-What was that? – asks the first one again
-I don’t know.
-But did it move?
- Hmm, I don’t know – wonders the other one – I think it didn’t. It must have been a stone.
The burst with laughter and again approach the waves. The pass the sand, the rocks, seal water, they get to the clear water and weird shape of ‘something’ at the bottom. The gaze at the ‘stone’ and suddenly the ‘stone’ folds almost in two!!
-Aaaaa! – they shout in unison – FLAT-FISH!!!!
In the wink of an eye both of them are on the shore. The gather their stuff and walk away form the beach.
So that was our morning before Christmas Day. The confrontation Rzeszow-Pacific Ocean brought shame and disgrace, because the fish for sure was scared more than us :).
The Christmas swimming admittedly didn’t happen, but our Christmas Eve dinner did and it happened in a lovely place. Puerto Lopez. A tiny fishing village, quiet and peaceful, where life is lazy and people spend the days in their hammocks. Each morning the fishers head to catch coming back with their boats full of fish, weird fish, among of which one can see sharks, flat-fish and hammer-head sharks. Then above the village one can see flocks of big black birds stilling fish from the baskets. Puerto Lopez.
The morning is described so it’s time for Christmas Eve. It’s international. We spend it with Paula, Manu and Lee. In their countries holiday starts on 25th of December, so on 24th polish tradition reigns. We have got borsch, delicious fish with potatoes and salad, desert , Christmas carols, little gifts and after the dinner we go to the midnight mass (exceptionally at 10:30 pm). Everything is almost as in Poland. The only difference is that we have our meal outside the house in the temperature of 20 degrees and few steps further rustle the ocean. It’s nice and almost like with the family. It’s Christmas Eve.
We spend two more days in Puerto Lopez; as lazy as it’s possible. Ewelina’s stomach denies obedience, so she can watch the ocean only for the hostel’s balcony lying on hammock. She doesn’t lose much, because there is not much happening in Puerto Lopez. And that’s the charm for this village, the charm that enchants you and makes you want to stay…