Na granicy po stronie kolumbijskiej uzyskanie pieczatki wjazdowej trwa zaledwie 5 minut. Czujemy sie troche nieswojo bez mozliwosci gry w karty, ale trudno - co kraj to obyczaj:) Szybko docieramy na dworzec autobusowy i kilkanascie minut pozniej jestesmy juz w drodze do Popayan. Autobus pelen milych ludzi, my pelne radosnej ciekawosci nowych miejsc - czego chciec wiecej! W pewnym momencie podchodzi do nas pomocnik kierowcy i mowi, zeby "zamknac okno", bo "woda". Rozgladamy sie wokol. Nie ma deszczu, nie ma kaluz, wodospadow ani strumieni... Dziwne. Potulnie zamykamy jednak okno, ale otwieramy je ponownie, jak tylko pan znika z pola widzenia;) Chwile pozniej ktos wylewa na nas wiadro wody przez to nasze otwarte okno! I wszystko staje sie jasne - w Polsce Lany Poniedzialek jest w tygodniu Wielkanocnym, a w Kolumbii Lana Niedziela w tygodniu Bozonarodzeniowym:)
Od tej pory przez zamkniete okno podziwiamy Kolumbie - ludzi rozesmianych i mokrych od wody, ludzi w przedziwnych maskach - mokrych od wody, samochody - mokre od wody, a potem ludzi suchych, siedzacych w malych kolumbijskich kafejkach przy kolacji. I nawet nie wiemy, ze to, co najpiekniejsze, dopiero sie zacznie...
W pewnym momencie autobus wydostaje sie ze strefy zamieszkalej i wkracza w strefe natury... Wtedy zachwyt odbiera nam mowe, a wzrok chlonie to, co rozposciera sie za szyba. Piekno, ktorego nie da sie opisac. Przecudownie ogromne gory o lagodnych szczytach i subtelnie owalnych ksztaltach, porosniete trawa koloru... bajkowego! To nie jest zwykla zielen! To jest barwa czarodziejska o swietlistym nasyceniu! Kolor, jakiego nigdy wczesniej nie widzialysmy! Takiej trawy nie ma chyba nigdzie indziej na swiecie. I takich gor. Jest pozne popoludnie, wiec slonce muska tylko swoimi promieniami Kolumbie. Wtedy powstaja magiczne cienie. Cienie gor, cienie traw i od-cienie bajkowej zieleni. Podswietlone chmury ukladaja sie na tych lagodnych szczytach rownym rzedem, opadajac delikatnie po zboczach niczym polacie pozlacanego sniegu. Potem slonce zachodzi... A my snimy niezwykle obrazy, ktore swiat wlasnie nam pokazal. I nie chcemy sie z tego snu obudzic.
Tak wlasnie juz pierwszego dnia Kolumbia skradla nam serca :)
****************************************************************
At the boarder on the Columbian side getting an entering stamp takes only 5 minutes. We feel a bit weird without a possibility of playing carts, but oh well – every country has its customs :). We head to the bus station and few minutes after we are on the way to Popayan. The bus is full of nice people; we are full of joyful curiosity – what more can one want?! At one point the bus driver’s helper comes to us and says to ‘close the window’ because of ‘water’. We look around. There is no rain, no waterfalls, no creeks, no puddles… Weird. We do what he asks, but we open it again as soon as he walks away ;). A moment later someone pour on us a bucket on water! And everything becomes clear – in Poland ‘awashed’ Monday is during Easter time, but in Columbia Awashed Sunday is during Christmas time :).
From now on we admire Columbia through the closed window – we look at smiling people – wet of water, the people in strange masks – wet of water, cars – wet of water, and then dry people sitting in wee Columbian cafes, eating dinner. And we don’t even know that the most beautiful things are still before us…
At one moment the bus leaves suburbs and we enter to the nature… The amazement makes us speechless and the eyes imbibe the view. Indescribable beauty! Wonderful mountains covered by the grass so green like in fairytales. It is not usual greenness! It is magical color we haven’t seen before! One can’t find this kind of grass anywhere else in the world. It’s late afternoon, the sun scuffs Columbia with its rays. The magical shadows appear; the shadows of mountains, grass and shades of greenness. Then the sun sets and we dream amazing pictures the world just showed us. And we don’t want to wake up from this dream.
So that way Columbia stole our hearts the first day :)