Mezczyzna wstaje o swicie. Mieszka w sercu Kolumbii, wiec budzi go gorace kolumbijskie slonce. Zaklada na nogi kalosze, ubiera jasny kapelusz o delikatnie ¨kowbojskim¨ ksztalcie i wyrusza... na plantacje kawy. Z niewielkich kawowych krzakow, siegajacych mu do ramion, zbiera dojrzale czerwone owoce wielkosci paznokcia, pozostawiajac na galeziach te zielone i dajac im czas na osiagniecie czerwieni. Owoce kawowe wsypuje do specjalnej maszyny, za pomoca ktorej wyluskuje ziarna z czerwonej lupki. Kazde ziarno otoczone jest lepiaca blonka. Mezczyzna moczy wiec dlugo (do 72 godzin) ziarna w wodzie, dzieki czemu blonka odkleja sie, a potem suszy je na sloncu, najlepiej na betonowym dachu swojego domu. Po wysuszeniu w jedno miejsce odgarnia te dobre, biale, zawozac je do prazalni kawy. Te zle, czarne - te, ktorych maszyna nie wyluskala z czerwonej lupki - zostawia w domu. Z nich bedzie przygotowywal kawe dla siebie i swojej rodziny.
Te Krotka Opowiesc o Kawie przedstawilo nam Salento - male kolumbijskie miasteczko, lezace w Zona Cafetera, otoczone cudownie zielonymi wzgorzami i plantacjami kawy. Wlasciciel hostelu, noszacego nazwe Plantation House, od kilku miesiecy ma wlasna plantacje, wiec dzieli sie z nami cala wiedza o kawie. Razem z nim spacerujemy po plantacji, dotykamy owocow i ziaren kawy, podziwiamy jego lasek bambusowy i cale grzadki ananasow. Miejsce urocze. Miejsce, ktorego nigdy nie zapomnimy.
W Salento trafiamy na czas fiesty. Czas fiesty to jednoczesnie czas sylwestrowej nocy, wiec muzyki i tanca nie brakuje. Razem z kilkoma innymi dziewczynami z hostelu zakradamy sie do typowego kolumbijskiego baru ze stolami bilardowymi i kolumbijskimi plantatorami-kowbojami:) Porywaja nas do tanca. Tanczymy wiec i smiejemy sie pomimo zlowieszczych spojrzen zazdrosnych kolumbijskich kobiet:) A o polnocy idziemy zobaczyc typowy poludniowoamerykanski rytual powitania Nowego Roku. Przed kazdym domem pali sie przygotowana kilka dni wczesniej kukle. Kukla o ludzkich ksztaltach, ubrana w zupelnie ludzka odziez, ma wypisane na sobie slowo. Slowo, ktore mieszkancy domu chca spalic. Slowo, ktorego wola uniknac w nadchodzacym roku. Pala wiec choroby, smierci, biede i wiele innych slow. Ciekawy zwyczaj. Zyczymy im, zeby te slowa rzeczywiscie nie pojawily sie ani w kolejnym roku ani w zadnym innym. Wam zyczymy tego samego. Zyczenie wprawdzie troszke spoznione, ale jak najbardziej szczere. I dziekujemy za zyczenia od Was! Na ten nowy 2009 rok :)
*************************************************************
A man gets up at the dawn. He lives in the heart of Columbia, so the warm sun wakes him up. He puts on his wellingtons, a bright cowboy hut and heads to a coffee plantation. From the small coffee bushes, which reach up to his arms, he picks ripe red fruits leaving green ones on the branches and letting them get red. He puts the fruits to a special machine that peels the grains. Each grain is sheathed by a sticky web. The man keeps the grains in the water for a long time (up to 72 hours), thanks to what the web gets off, the he dries the grains in the sun, ideally on the concrete roof of his own house. The he gathers the good ones, white, and takes to the place where they can be prepared. The bad ones, black, unpeeled, he leaves at home. He will prepare from them coffee for himself and his family.
This Short Story About Coffee was introduced to us in Salento – a small Columbian town, situated in Zona Cafetera, surrounded by wonderfully green hills and coffee plantations. The owner of ‘Plantation House’, the hostel, since few months has his own plantation so he shares all his knowledge about coffee with us. Together with him we walk through the plantation, we touch the fruits and grains; we admire his bamboo forest and beds of pineapples. A lovely place. We will never forget it.
We get to Salento just for fiesta time. It is also New Year’s Eve, so it’s full of music and dance. Together with some girls from the hostel we head to a typical Columbian bar with billiard tables and Columbian planters- cowboys :). They take us to dance. So we dance and we laugh despite ominous looks of jealous Columbian women :). And at midnight we go to see a typical South American ceremonial of welcoming New Year. At the front door of each house one burns prepared few days earlier effigy. The effigy has human shapes, wears normal clothes and has a word written on it. A word, which the people who lives in the house want to burn. A word they want to avoid in the New Year. So they burn diseases, death, adversity, and many other words. An interesting habit. We wish them those words never appear in the New Year on in any other. We wish you the same. A bit late wishes admittedly but straight for the heart. And thank you for all your wishes!