Poranek. Slonce wstalo 3 godziny temu, ale morze jeszcze sie nie obudzilo. Wpatrujemy sie w spokojna tafle wody o dwoch kolorach. Blekit przeplata sie z granatem. O poranku, w poludnie i wieczorem - zawsze. Morze Karaibskie to Morze Dwoch Barw.
Playa Blanca to niewielka plaza, polozona ok. 20 km na poludniowy-zachod od Cartageny. Jest urocza. Dluga i waska, pokryta bialym, miekkim piaskiem, drewnianymi chatkami o lisciastych dachach i zamieszkana przez cale rodziny Afro-Kolumbijczykow. Ale zanim zacznie sie korzystac z urokow tego miejsca, trzeba do niego dotrzec... A to nie jest proste. Drogi sa dwie - ladowa lub wodna. W pierwsza strone postanowilysmy dotrzec ladem...
O swicie we wtorek wysiadamy z nocnego autobusu Medellin-Cartagena. Lapiemy taksowke i stwierdzamy, ze niewiele drozej bedzie dojechac prosto do Pasacaballos niz do kolejnego dworca autobusowego, z ktorego trzeba by przesiasc sie do kolejnego autobusu. Docieramy tam po 25 minutach i wtedy czeka nas przeprawa przez rzeke. Ladujemy sie do waskiej lodki i osiagamy drugi brzeg za 2000 peso od osoby. Na drugim brzegu pojawia sie niespodzianka... Oczekiwalysmy ciezarowek lub jeepow dowozacych ludzi do Playa Blanca, a powitaly nas motory! 12000 od osoby lub 17000 za dwie - na jednej maszynie (plus kierowca). Nie mamy wyjscia - bierzemy. Ziuta i Paula zajmuja miejsca pojedyncze, a Pani Dorotka miejsce ¨grupowe¨. Jedzie kierowca, mlody chlopak kolumbijski sprzedajacy lody, Pani Dorotka i jej 60-litrowy plecak. A droga... do asfaltowych nie nalezy... Dla kazdej z nas jest to istny motocross. Rzuca niemilosiernie! Trudno utrzymac rownowage z wielkimi bagazami, ktore spychaja nas na jedna lub druga strone, przy czym kosci ogonowe obijaja sie o metalowe zakonczenia siedzen, a motory zakopuja sie w piachu. Kiedy wykonczone zsiadamy z maszyn na miejscu, wystarczy jedno spojrzenie, zeby jednoczesnie stwierdzic: bylo warto! Od teraz zaczynaja sie 3 dni relaksu - plywania w blekitnym morzu, czytania ksiazek, grania w karty, spacerow porannych i wieczornych, hamakowego lenistwa. Spimy wlasciwie na plazy w ¨hostelu¨ prowadzonym przez przemilego starszego Kolumbijczyka Edgara - Ewelina i Paula w namiocie, Pani Dorotka na hamaku, a piasek pod stopami :) Warunki polowe bez prysznica (panuje tu deficyt slodkiej wody), ale w Raju widocznie nikt nie musi sie kapac :)
Ktoregos ranka wypozyczamy na godzine maske z rurka i probujemy snorkelingu, bo tu przeciez zaczyna sie rafa koralowa. To, co widzimy pod woda jest niesamowite! Przeroznej wielkosci biale korale, a pomiedzy nimi stada malych i wiekszych rybek - roznych rodzajow i ¨masci¨. I to wszystko tuz przy brzegu, niewidoczne znad powierzchni morza. Swiat podwodny jest rownie niezwykly jak ten ponad tafla.
Swiat ladu z kolei urozmaicamy sobie raz kilkuminutowa przejazdzka na gumowym nadmuchanym kole, ciagnietym przez motorowke. To dopiero zabawa! Skaczemy po falach pomiedzy woda a niebem ;) I na zakrecie - wpadamy do morza :)
Tak wlasnie uplywa tu czas - z daleka od cywilizacji, z daleka od wszystkiego, co nie jest leniwym zyciem Playa Blanca...
*******************************************************
Morning. The sun rised before 3 hours, but the sea still isn't awake. We gaze at the peaceful two colours surface. Blue intertwines with navey. In the morning, in the afternoon and in the evening - always. Caribbean Sea is the Sea of Two Dyes.
Playa Blanca is a small beach situated about 20 kilometers north-west from Catagena. It's lovely. Long and narrow, covered with white, soft sand, wooden huts with roofs made from leafs inhabited by Afro-Columbian families. But before we start to enjoy this place, we need to get there... And it's not easy. There are two ways - inland or aquatic. This time we decided to use the first option...
On Tuesday morning we get out of the night bus Medellin - Cartagena. We stop a taxi and we find out it is not much more expensive to go straight to Pasacaballos than to the bus station, from which one needs to take another bus. We get there after 25 minutes and now we have to cross the river. We jump into a narrow boat and we get to the other bank for 2000 peso each. And there a surprise waits for us... We were expecting jeeps or trucks taking tourists to Playa Blanca, but motorcycles welcome us! 12000 peso each or 17000 for both on one bike (plus the driver). There is no other way - we take it. Ziuta and Paula take single places and Pani Dorotka double - together with a young Columbian boy, the driver and her 60 liters backpack. And the road...has no asphalt
of course... For all of us it's a real motocross. It is hard to keep balance with big luggage that push us from side to side, our buttocks hit metal parts of the seats and the bikes keep stucking in the sand. When, totally exhausted, we get to our destination one look is enough to know - it was worth it! From now on 3 days of relax begin - swimming in the blue sea, reading, playing cards, walking in the mornings and evenings, leing in hammocks. We sleep on the beach in the 'hostel' owned by a nice old Columbian, Edgar; Ewelina and Paula in the tent and Pani Dorotka in the hammock and under our feet - the sand :). No shower (lack of freshwater), but no one needs shower in Paradise :)
One morning we borrow for an hour a mask and try snorkeling, because here starts the cay. What we see under the water is amazing! The cay and schools of different size fish. And all that just right by the shore, invisable from above the surface of the see. The underwater world is as amazing as this above the tract.
So that's how the time passes here - far away form the civilization, far away form everything that isn't lazy life of Palya Blanca...