Jestesmy na miejscu o 10 rano. W parku juz czeka na mnie Margaret - kolejna niezwykla osoba, ktora znalazlam dzieki couchsurfingowi. Mamy wiec nowe osobowosci naszej opowiesci: Margaret z USA, jej meza z Gwatemali, Sashe - bardzo przyjacielskiego dalmatynczyka i 4 koty z moim ulubionym czarnym D'Artagnan na czele.
Wystarczy tylko wjechac do Antigua, zeby od razu poczuc sie jak w innym swiecie. Basniowo oddalonym od rzeczywistosci. Swiat ten otaczaja niezliczone plantacje kawy oraz 3 wulkany: Wulkan de Agua (3766 m n.p.m.), Wulkan Fuego (3763 m n.p.m.) i sięgający niemal czterech kilometrów Wulkan Acatenango (3976 m n.p.m.). A wewnatrz tego swiata jest tak jasno i kolorowo! Rzedy malenkich roznobarwnych domkow ciagna sie od polnocy na poludnie, od wschodu na zachod. Targ pelen jest gwatemalskich kobiet, ubranych w tradycyjne suknie i sprzedajacych wszystko, co mozna sobie wyobrazic - od teczowych "artesanias", poprzez owoce i warzywa, sniadania i obiady, po odziez i narzedzia budowlane. A w Parque Central mieszka slonce. Z Margaret i Sasha spacerujemy duzo po brukowanych uliczkach Antigua, wdrapujemy sie na Cerro de la Cruz, z ktorego podziwiamy panorame miasta. Obiady jemy na targu, a sniadania w domu przy kubku pysznej gwatemalskiej kawy:)
Ktoregos ranka przegladam gazete i widze, ze w jednej z galerii jest wystawa fotografii Jenny Jozwiak. Angielskie imie, ale polskie nazwisko! Jeszcze tego samego dnia odwiedzam to miejsce. Niewiele dowiaduje sie o biografii autorki, ale zdjecia sa swietne. Sami zobaczcie: www.jennyjozwiak.com . "Portals of the world".
Czar, unoszacy sie nad Antigua, sprawia, ze w miescie wprost "roi sie" od gringos, ktorzy kiedys przyjechali tu na chwile i zostali juz na zawsze. Dzieki Margaret poznaje wielu Amerykanow, ktorzy szybkie zycie w USA zamienili na gwatemalski spokoj. Przewaznie podczas podrozy probuje sie unikac miejsc bardzo turystycznych, szukajac tych "dziewiczych" i "nienaruszonych". Tu jest inaczej. Pomimo setek bialych ludzi, przewijajacych sie przez ulice miasta, i tak chce sie tu byc. Nic innego jak czysta magia.
Sobotni wieczor spedzam z Heini i jego przyjaciolmi. Wedlug pierwotnego planu mielismy wszyscy razem isc do teatru, potem plan zamieniono na impreze, ktora na miejscu okazala sie powaznym spotkaniem poswieconym produktom organicznym. Niespodzianka. Jest ciekawie, choc po hiszpansku:) Jest tez miedzynarodowo, choc kroluje Europa: Niemcy, Szwajcarzy, Holendrzy i zaledwie kilku Gwatemalczykow. Wiekszosc z nich tez przyjechala tu "na chwile" (jak ja). Tylko ich "chwila" trwa juz trzy, szesc albo szesnascie lat. I zapowiada sie na nieskonczonosc:) Po debatach konczy sie powaga. Zasiadamy do kolacji, przygotowanej oczywiscie na bazie produktow organiczych. Przechodzimy tez na jezyk angielski i smiejemy sie do pozna. I pozwalamy tak trwac dobremu wieczorowi w dobrym towarzystwie i zaczarowanym miescie.