Geoblog.pl    triodorio    Podróże    Latin America / Ameryka Łacińska    Into the wild
Zwiń mapę
2009
19
sty

Into the wild

 
Gwatemala
Gwatemala, Antigua
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 30605 km
 
Niedzielne popoludnie. Wchodze do niewielkiej kawiarni "Bagel Barn". Zamawiam kawe i zajmuje miejsce przy oknie. Chwile pozniej na scianie pojawia sie ekran i rozpoczyna sie film. Film niezwykly. "Into the wild"...
Juz go widzialam, ale chce zobaczyc jeszcze raz. I oto pojawia sie - wlasnie tu, wlasnie w Gwatemali. Mlody chlopak rusza w podroz. Zostawia za soba przeszlosc, zostawia cywilizacje, pieniadze, ludzi, problemy. Jego celem jest Alaska. Chce ZYC. W porownaniu do jego wyprawy, jego przygod i wyborow nasza podroz nie jest zadnym wyczynem. Ale ja i tak lubie te podroz. Bo przeciez stanowi ona spelnienie snow:)

Pozniej, przy piwie w Cafe No Se, Heini pyta mnie o marzenie mojego zycia. Zastanawiam sie, ale po chwili juz wiem - pod koniec zycia moc powiedziec: to bylo dobre zycie. I nie zalowac. Wypowiadajac te slowa, usmiecham sie, bo... na razie nie zaluje;) Heini pyta tez, co napisalam o nim na blogu. Nie pamietam dokladnie, a wtedy on patrzy na mnie podejrzliwie.
- Hmm, w takim razie to pewnie nie bylo nic pozytywnego - smieje sie. - Musisz to poprawic i napisac, ze jestem mily, inteligentny, przystojny, pomocny, dobry, sympatyczny. Napiszesz?
- Napisze - odpowiadam.

Kolejnego dnia od rana niecierpliwie czekam na popoludnie. Wyruszam bowiem na kilkugodzinna wyprawe. Into the wild. Into the volcano:) Minibusem wraz z grupa innych turystow opuszczamy Antigua. Poltorej godziny pozniej jestesmy juz u stop wulkanu Pacaya. Wulkanu aktywnego! Nasz przewodnik sprzedaje drewniane kije za 5 quetzales, pomocne przy wspinaczce. Biore jeden z nich, bo slyszalam, ze znacznie ulatwi mi droge. Ci, ktorzy rezygnuja z kupna, wkrotce sie dowiedza, ze popelnili blad...:) Ruszamy! Pniemy sie w gore trawiasta sciezka. Z kazdym krokiem miasta maleja, zostajac gdzies tam w tyle, w przeszlosci. Po godzinie marszu konczy sie zielen. Stoimy na zboczu wzgorza, a przed nami rozposciera sie czarna przestrzen wulkanu... Jego piekno zostaje uwiecznione w pamieci wszystkich aparatow fotograficznych oraz w pamieci wszystkich ludzi. Przedzierajac sie przez morze czarnego zwiru wulkanicznego, co chwile zerkam na prawo. Slonce powoli zbliza sie do horyzontu, pokrywajac swiat zloto-czerwona barwa swiatla. Karmazynowa kula ponad zamglonymi szczytami wzgorz i dalekimi skupiskami miast wyglada niesamowicie. "To nie zaden Wulkan Pacaya - mysle. - To Wulkan Zachodzacego Slonca".
Wtedy zaczyna sie najtrudniejsza czesc wyprawy - wspinaczka ku nizszemu z kraterow wulkanu. Czarny zwir zamienia sie w czarne grudy lawy, ktore znacznie utrudniaja droge. Robie jeden krok w gore i zsuwam sie o 3 kroki w dol... Nie jest latwo. Idac slimaczym tempem, bardziej niz wybuchu wulkanu obawiam sie lawiny kamieni, osuwajacych sie spod butow innych turystow. Mija kolejna godzina. Jestesmy juz prawie przy szczycie. Temperatura wzrasta. Wiatr wiejacy z zachodu przynosi chlodne powietrze gwatemalskiej nocy, podczas gdy podmuchy ze wschodu - gorace wyziewy wulkanu. Na szczycie jest zupelnie inaczej niz sobie wyobrazalam. Nie ma krateru, znanego ze zdjec, na ktorego obrzezu stoi sie, patrzac w dol i podziwiajac klebiaca sie czerwona lawe. Tutaj - spaceruje po wielkich czarnych glazach. Pomiedzy nimi sa szczeliny, z ktorych spoglada na mnie ognisty zar serca ziemi:) Jest naprwde goraco. Chodze bardzo ostroznie. Nie ufam tym kamieniom, ktore przy kazdym kroku wydaja gluchy odglos, zupelnie jakby byly puste w srodku niczym tekturowa bryla. Chwilami mam wrazenie, ze bryla zalamie sie pod ciezarem mojego ciala i zgine, usmazona w lawie:) Po chwili robi sie juz ciemno, wiec wracamy. I znowu nie czuje sie bezpiecznie. W swietle latarek zsuwamy sie po zboczu wulkanu. Wieksze kamienie opadaja tuz pod nogi dziewczyny, idacej przede mna (ktora posykuje ze zlosci), a mniejsze stertami wsypuja sie do moich butow. Sa bardzo ostre, wiec nawet nie bardzo mozna sie ich przytrzymac. Potykamy sie co chwile, zjezdzajac w dol wraz z zastygnieta lawa. I smiejemy sie, bo to niezwykle doswiadczenie:) Wreszcie docieramy do normalnej, ziemistej sciezki. Wysypujac kamienie z butow, widze struzke krwi, cieknaca po mojej nodze. Widac Pacaya postanowila naznaczyc nie tylko moja pamiec;)
Schodzimy w dol przez las. Ide ostatnia. Za mna cichymi krokami podaza tylko ciemnosc. Nie wiem, jak dlugo to trwa, bo trace poczucie czasu. Wreszcie docieramy do autobusu. W drodze powrotnej zasypiam ze zmeczenia... :)


Ps. Zdjecia jutro lub pojutrze. Dzis tylko utwor z Into the wild:)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (2)
  • rozmiar: 9,02 MB  |  dodano 2 lata temu
     
  • Eddie Vedder-Society-Into the wild
    rozmiar: 9,02 MB  |  dodano 2 lata temu
     
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Panna Anna
Panna Anna - 2009-01-21 05:18
Ale jaja! Pamietasz ze mi nagralas 'Into the Wild' jak bylam u Ciebie? No. To mi nie nagralas, bo sie nie dalo odtworzyc, ale tak sie sklada, ze calkiem niedawno go pozyczylam i ogladnelam. I myslalam o Tobie, of korz:) I sie pobeczalam na koncu jak glupia...:/
 
Radek
Radek - 2009-01-23 16:18
Wlasnie bylem na http://www.blogroku.pl/kategoria.html?catId=33 i zakwalifikowałyście sie do 2 etapu ze 182 glosami! Oby tak dalej, gratuluje i apeluje o kolejne glosy na najlepszy blog.
Pozdrowienia D.
 
 
triodorio
DorotaEwelinaDośka DEDy
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 98 wpisów98 534 komentarze534 532 zdjęcia532 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróże
16.09.2008 - 18.02.2009