Wreszcie udaje mi sie wyrwac z magnetycznej Antigua. Towarzyszy mi Greg, ktorego poznalam na sobotniej imprezie. Pochodzi z Anglii, ale mieszka w Gwatemali od 6 lat. Wlasnie on opowiedzial mi o miejscu, do ktorego zmierzamy. Earth Lodge. Trudno znalezc slowa, ktorymi mozna by odpowiednio opisac Earth Lodge. Jest to jakby rasta-hipisowskie schronisko na zboczu wzgorza, otoczone plantacjami awokado i oddalone od swiata ludzi:) Nie ma tu wlasciwie zadnych typowo turystycznych atrakcji. To miejsce jest po to, zeby po prostu ¨byc¨, pic herbate na lawce przed domem i patrzec na 3 wulkany. Odpoczywac. Wszystko zgodnie z natura i w towarzystwie stada psow:) Nawet nocleg spedza sie tu w ramionach przyrody - w domku, zbudowanym wokol drzewa!
Tu wiec JESTEM. Pije herbate, patrze na wulkany i przedzierajace sie przez chmury swiatlo zachodzacego slonca. Po zmierzchu robi sie zimno. Wciaz nie moge przyzwyczaic sie do chlodu gwatemalskich nocy. Zasiadmy wszyscy w glownej chatce, jemy wegetarianska kolacje, a potem gramy w backgammon i ogladamy film. Nagle ktos krzyczy: LAWA!!! Wybiegamy na zewnatrz. Szczyt Wulkanu Fuego otoczony jest ognista korona! To jeszcze nic groznego, ale za to cos pieknego:)
Rano budze sie ze sloncem i ze sloncem spedzam przedpoludnie. Greg medytuje. Po sniadaniu wracamy do Antigua. Chce ruszyc juz gdzies dalej. Wybieram miejsce i udaje sie na dworzec autobusowy.