Rozpoczynam moja pierwsza podroz srodkiem transportu zwanym tu ¨chicken bus¨. Przez cale 4 dni pobytu w Antigua zastanawialam sie, skad taka nazwa. Wsiadam wreszcie do autobusu i pol godziny pozniej juz wiem. Miesci sie tu niezliczona ilosc osob! Po trzech pasazerow na siedzeniu, siedzenia po obu stronach pojazdu, a oprocz tego jeszcze miejsca stojace. Gniezdzimy sie jak kurczami. To wlasnie chicken bus:)
Zmierzajac do Lago de Atitlan, przesiadam sie 3 razy. W drugim autobusie poznaje mlodego Palestynczyka, mieszkajacego od 11 lat w USA. ¨Amer - przedstawia sie. - Tak jak Ameryka bez trzech ostatnich liter¨. Po ponad trzech godzinach docieramy do Panajachel (w gwatemalskim skrocie ¨Pana¨). Na przystani probujemy targowac sie o cene lodki do San Marcos. Kapitan chce 50 quetzales za dwie osoby, Amer upiera sie przy 35q. Zaden z nich nie chce ustapic. Wreszcie Amer odchodzi i dopiero wtedy kapitan krzyczy: ¨Dobra! 40 za dwie!¨ Wsiadamy.
Przecinamy motorowka miekkie swiatlo popoludnia i ogromna przestrzen jeziora otoczonego gorami. Jest pieknie. Dziub lodki co chwile unosi sie, a opadajac, uderza mocno o twarda tafle Jeziora. Wysiadam w San Marcos z bolem glowy, ale szczesliwa:)