Znow wsiadam do lodki i, przecinajac Jezioro wzdluz jego polnocnego brzegu, wracam do Panajachel. Tym razem mam troche wiecej czasu, zeby przejsc sie ulicami miasteczka. Centrum czyli glowny deptak, prowadzacy do przystani, to oczywiscie targ. I oczywiscie hipnotyzuje mnie jak kazdy dotychczasowy targ w Ameryce Poludniowej:) Niektore wyroby sa podobne do poprzednich, inne nie. Patrze na nowe zestawienia kolorow i zaluje, ze nie mam juz ani odrobiny miejsca w plecaku... :) A potem zegnam sie z Jeziorem i zajmuje miejsce w ¨chicken bus¨.