Flores od Rio Dulce dziela 4 godziny jazdy autobusem. Ogladam w tym czasie film (po raz pierwszy od dawna bez hiszpanskiego dubbingu) i patrze na krajobraz za oknem. Zielone wzgorza usiane palmami przypominaja mi troche Kolumbie, budzac mile wspomnienia. Po 3 godzinach wjezdzamy do miasteczka, ktore z kolei natychmiast kojarzy mi sie z peruwianska Pucallpa. Ciesze sie, ze tu nie wysiadam, bo Pucallpa, choc interesujaca, byla na swoj sposob troche meczaca;) Ciesze sie jednak za wczesnie, bo autobus zatrzymuje sie, a kierowca krzyczy: Rio Dulce! Zdziwiona mine mam nie tylko ja. Inni turysci wygladaja na rownie zdezorientowanych, bo przeciez Rio Dulce mialo byc nadjeziornym rajem! Coz, kaza wysiadac, to wysiadam. Przedzieram sie przez krzykliwy tlum, oferujacy noclegi, lodzie do Livingston i inne atrakcje. Szukam mojego hostelu. Okazuje sie, ze jest on po drugiej stronie mostu. Mostu przez duze M! Ten kolos laczy dwa brzegi jeziora, a spacer po nim trwa dobre 15 minut. Pokonuje te 15 minut, przy czym juz po 7 widze, ze znalazlam sie nad Solina!:) Ogromne jezioro, jachty, zielone brzegi. Tylko palmy jakos psuja mi wizje Bieszczadow w Gwatemali:) Kiedy docieram wreszcie do hostelu, polozonego tuz na brzegu Lago Izabal, zaczynam lubic to miejsce.
Im dluzej tu jestem, tym bardziej je lubie. Nastepnego ranka bardziej przychylnie patrze nawet na miasto po drugiej stronie mostu i usmiecham sie do jego halasliwego, zakurzonego oblicza. Lubie moje lozko - jedno z kilkunastu pietrowych lozek w ogromnej drewnianej sali, lubie siedziec na pomoscie przed hostelem i patrzec na przeplywajace lodki, lubie jesc wieczorem arbuza, lubie bezskutecznie szukac chusteczek higienicznych w malych sklepikach, lubie orzezwiajaca bryze znad jeziora i swierszcze kolyszace do snu. Lubie Rio Dulce i lubie Gwatemale. Lubie swiat:)