Nowy Jork szaro-bezowy, bezlistno-mrozny, sloneczno-zamglony. A moze po prostu Nowy Jork czarno-bialy? Klasyczny brak kolorystyki pasuje do legendarnie jazzujacego miasta, jak czarno-biale klawisze fortepianu, czarno-biale smokingi jazzmanow, czarne nuty na bialej kartce papieru, tanczace w rytm musicalowego „New York, New York”. Podroz stopniowej utraty kolorow trwala 24 godziny, zawierala w sobie 1 zmiane autobusu, 2 przesiadki w ramach tego samego autobusu (dziwny system amerykanski), znajomosc z April – waleczna dziewczyna z podbitym okiem, Rosjaninem Alexiej i Kubanczykiem o imieniu Carlos (ktory zreszta uratowal mnie przed przegapieniem autobusu), W sobote rano wysiadam – jestem w Nowym Jorku. Pomimo ograniczonej zyczliwosci napotkanych na miejscu ludzi odnajduje zarezerwowany juz wczesniej hostel – Jazz On The Park, bo tu niemal wszystko jest JAZZowe lub JAZZujace;) Duzo „jazzu” wiec widze, ale niewiele slysze... Moze ze mna jest cos nie tak, bo moje wyobrazenia Nowego Jorku gryza sie troche z rzeczywistoscia. Spodziewalam sie wielkiego miasta o wielkiej duszy, a zastalam chaos i jaskrawe neony. A gdzie swingowo-monotonny taniec, gdzie harmonijna czern i biel? Przez 2 dni przemierzam kilometry Manhattanu w ich poszukiwaniu. Wreszcie znajduje tych kilka magicznych dla mnie miejsc. Nie nalezy do nich Broadway, Times Square czy Rockefeller Center. Moje miejsca znajduje w cichych alejkach Central Park, w Battery Park nad rzeka Hudson, pomiedzy starymi kamienicami przy Washington Square, w symetrycznej potedze Brooklyn Bridge, na malych skwerkach, na ktorych sprzedawane sa gorace kasztany i aromatycznie prazone orzeszki... Jest ich jednak niewiele w porownaniu do miejsc chaotycznego bezladu. Moze pozytywne odczuwanie zaburza tesknota za tym, co minelo? A moze tez mam za malo czasu, zeby znalezc prawdziwa dusze Nowego Jorku? Bo bedac tu, mimo wszystko czuje, ze ona gdzies jest:) Czasami po prostu trzeba trafic na odpowiednia ulice, odpowiedniego czlowieka, odpowiedni dzien czy odpowiedni wieczor. To widocznie nie moj czas:) Dopiero na kilka godzin przed odjazdem dowiaduje sie o mozliwosciach, ktore byly, a o ktorych istnieniu nie wiedzialam. Teraz jest juz za pozno. Nastepnym razem. Nastepnym czasem:)
W poniedzialek wsiadam do samolotu. Wzbijam sie ku niebu – zupelnie odwrotnie niz slonce, ktore wlasnie chowa sie za czerwonym horyzontem. Ocean powoli oddziela mnie od przezyc ostatnich kilku miesiecy. Mruze oczy i jeszcze raz patrze na twarze dobrych ludzi, ktorzy stali sie czescia tej podrozy zycia... Ewelina, Doska, Paula, Heini, Jagoda, Manu i Lee, Asia i Janusz, Ewa, Victor, Ojciec Grzegorz, Lucas, Margaret, Ivan i Katalina, Martin, Yvette i Lazaro, Daniel, Carmen, Anna, James... Jednych powitam juz wkrotce, innych spotkam ponownie pewnie za jakis czas, a jeszcze innych nie zobacze juz chyba nigdy... Jest mi troche smutno. Zawieszam mysli w nienazwanej przestrzeni. Daleko stad. Niech tam sobie trwaja.